Archiwa tagu: Jerozolima

Mea Shearim

Mea Shearim to nazwa ultra ortodoksyjnej dzielnicy w Jerozolimie. Nazwa wywodzi się z Biblii i znaczy „Sto bram”. Mieszkają w niej najbardziej skrajnie religijni, też Ci, którzy nie uznają państwa Izrael, wierząc, że wolność narodowi przyniesie dopiero Mesjasz.  Nasza przewodniczka Nili powiedziała nam, że Ci, którzy nie uznają Izraela, odmawiają też przyjmowania emerytury od państwa.

Mieszkańcy tej dzielnicy żyją głównie z datków. W zgodzie z ich wiarą uważają, że największym skarbem, jaki mają, są dzieci. Wzdłuż ulic przyczepione są puszki, do których przechodnie wrzucają datki, i które są potem rozdzielane między biednych. Oczywiście poza datkami na co dzień ważną rolę w utrzymaniu tej dzielnicy pełnią organizacje żydowskie ze Stanów Zjednoczonych.

Mea Shearim to dzielnica biedy. Ulice są brudne, wszędzie pozostawiane są śmieci, zapachy nie kuszą, aby zaglądać po kątach. W większości domy znajdują się w stanie ruiny.

Jednak nie jest to beznadziejna bieda. Rodziny są wielodzietne. Dzieci, które bawią się na skwerach, są czyste i przyzwoicie ubrane. Dorośli chodzą ubrani w tradycyjne stroje, mężczyźni chodzą w czarnych płaszczach i kapeluszach, kobiety w długich spódnicach i chustkach na głowach.

Życie toczy się tu swoim niepowtarzalnym rytmem. Na głównej ulicy panuje ruch jak w mrowisku, sklep na sklepie, ludzie tłoczą się, nie zwracając uwagi jeden na drugiego, depczą sobie po nogach i potrącają się nawzajem. Przed księgarnią panuje taki tłok , że nie można przejść. Główne ulice są tak bardzo zakorkowane, że samochody wjeżdżają kołami na wąskie chodniki, aby się na nawzajem ominąć. Trzeba uważać na nogi.

Jak tylko odchodzimy w boczne uliczki, zapanowuje spokój. Ale nie jest pusto, bo co chwila ktoś przechodzi. Kobiety siedzą i rozmawiają. Grupki mężczyzn a czasem młodych chłopaków dyskutują. Dzieci skaczą w gumę, jeżdżą na rowerkach. Na budynkach porozwieszane są duże plakaty i ogłoszenia, a przechodzący mężczyźni i chłopcy zatrzymują się i dokładnie wszystko czytają. Jedynym znakiem współczesności są telefony komórkowe, które noszą mężczyźni.

Ci, którzy założyli Mea Shearim, zbudowali je jak odrębne miasto, jak Jerozolimę w Jerozolimie. Ulice są labiryntem, kryjącym wewnętrzne place, na których toczy się życie codzienne. Mieszkańcy nie lubią gości z zewnątrz. Dzieci zasłaniają twarz lub zamykają oczy, kiedy widzą aparat fotograficzny.

Ten świat jest bardzo odległy od współczesnego. Mieszkańcy najchętniej otoczyliby swoją dzielnicę murem,  aby nikt obcy do nich nie przychodził. Jednak prawo w Izraelu nie pozwala osiedlom odgradzać się.

Wszystko to stwarza obraz sielanki pomieszanej ze slumsem. Ale i dla tych ludzi, mimo niechęci dużej części społeczeństwa, jest miejsce w Izraelu.

Na targu Mahne Yehuda

Największe targowisko w Jerozolimie to Mahne Yehuda market. Jest czwartek, szczyt tygodnia, tysiące ludzi przyjeżdża tu na zakupy przed szabatem. Panuje zgiełk. Wszyscy się przepychają.

Kupujemy dwa kilo pomidorów, kilo ogórków, siatkę papryki czerwonej i żółtej, koszyk fig, pół ogromnego arbuza, koszyk winogron, pół siatki gruszek, kiść bananów, dwa kilo śliwek, trzy kilo nektaryn. Słychać okrzyki „Nektarine, nektarine, nektarine”.

Po środku alejki pojawia się wysoki mężczyzna w złotej koronie i serwuje chałwę. To „Król Chałwy”. W środku zmielone świeże ziarenka kawy. Nigdy jeszcze nie jadłam tak delikatnej chałwy. Aromatyczne ziarenka przebijają się przez słodycz chałwy, która w sekundę rozpływa się w ustach.

Skręcamy w kolejną alejkę. Na stoisku „Mizrachi” kupujemy pół kilo orzechów włoskich i dwa opakowania mieszanki różnych pestek. Sklep prowadzi trzech braci. To rodzinny biznes z tradycjami od 1964 roku.

Udajemy się po oliwki. Ćwierć kilo oliwek zielonych, ćwierć kilo oliwek czarnych, pięć ostrych papryczek, 100 gramów słodkiej papryki. Sprzedawca słyszy, że rozmawiamy po angielsku. Podarowuje mi kalendarz firmowy targowiska.

Nasz przeładowany wózek sam ciągnie nas do przodu. Zakupy na tym bazarze w czwartek to szkoła przetrwania.

Wychodzimy z bazaru i kierujemy się do piekarni, aby kupić najlepszą pod słońcem pitę. Piekarnię prowadzą Irakijczycy. Porcje ciasta w formie małych babek czekają na klientów a pita jest wypiekana na bieżąco. Piec jest gliniany, ma dwa otwory, które przypominają dzbany przyklejone jeden do drugiego. Czekamy pięć, może dziesięć minut. W tym czasie podchodzą różni klienci, wszyscy ze sobą rozmawiają, piekarze są w dobrych humorach, żartują z kupującymi. Cieszą się, że robię zdjęcia, dzięki którym ich piekarnię zobaczy cały świat. Gotową pitę wyciąga się z pieca długimi metalowymi szczypcami. Jedną zjadamy na miejscu. Jest kruchutka i pięknie pachnie.

W drugiej piekarni obok kupujemy burekas z serem kozim. Podobnie tak jak wszyscy dookoła jesteśmy obładowani siatkami. Wracamy do auta, pakujemy wszystko do bagażnika i wpływamy w falę samochodów i busów, szukając wyjazdu z ciasnych ulic, które kiedyś wytyczono dla osiołków a nie współczesnych pojazdów.

festiwal sztuki khutsot hayotser

Mieszkańcy Jerozolimy to kolorowa i głośna mozaika. Mieszają się style, ubiory, uroda, zachowania. Religijni Żydzi w czarnych kapeluszach, Arabowie w długich chustach, wątłe kobiety w skromnych sukienkach, młode dziewczyny w dżinsach z okrytymi ramionami. Idę ulicą i spostrzegam dwie damy – jedna nosi kapelusz i crocsy, druga też ma kapelusz z dużym rondem i białe znoszone adidasy.

Ludzie rozmawiają głośno, śmieją się i krzyczą do siebie, wiatr rozwiewa ich ubrania kiedy podążają w różnych kierunkach. Wszędzie jest duży ruch i hałas. Po ulicach jeździ mnóstwo samochodów, słychać nieprzerwanie symfonię klaksonów. Jedziemy zatłoczonym autobusem do centrum na międzynarodowy festiwal sztuki. Wszystkie miejsca są zajęte. Po środku buja się rozbawiona grupa młodzieży. Zlewają się w kolorową, ruchomą kompozycję. Jestem jak mała dziewczynka, która patrzy przez kalejdoskop.

Festiwal rozciąga się w dolinie między murami starego miasta a Yemin Moshe. Wystawiają się artyści ze wszystkich kontynentów, wysp i archipelagów. Zanurzamy się w fali gorącego powietrza, które pachnie potrawami przyrządzanymi na miejscu i rozbrzmiewa dźwiękami z Afryki, And, klezmerskimi i Jimmi Hendrixem.

Najbardziej kolorowe stoiska to te z Ameryki Południowej, najbardziej roześmiane z Afryki.

Przed powrotem do domu, idziemy zerknąć na stare miasto. Jest dziesiąta wieczorem. Wchodzimy Bramą Jafy. Nad ulicami księżyc w pełni. Jest ramadan, domy są przystrojone kolorowymi lampkami. Z wąskich uliczek wyłaniają się grupkami Arabowie i Żydzi. Wracają spokojnie do domów, rozbawieni. Po schodach zbiegają dwie dziewczynki. Lekki wiatr rozwiewa im chusty.

Wracamy. Mury miasta są monumentalne. Niezapomniane.

Weizmann i ziemia Izrael

Weizmann był jednym z twórców i pierwszym prezydentem niepodległego państwa Izrael. Naukowiec, autor ponad 120 patentów. Wyprodukował aceton w procesie fermentacji bakterii, co pomogło Brytyjczykom wygrać pierwszą wojnę światową. Podobno, jak opowiedział nam przewodnik, rząd brytyjski spytał Weizmanna, co chce w zamian za to odkrycie. „Ziemię dla mojego narodu”, miał odpowiedzieć. Ale to tylko opowieści, do utworzenia państwa nie wystarczał aceton.

Jako prezydent odmówił przyjmowania pensji, miał wystarczająco środków do życia dzięki swoim odkryciom naukowym. A młode państwo potrzebowało każdego grosza na swój rozwój. Na jego biurku stoją zdjęcia matki, ojca, żony i najbliższych przyjaciół, wśród których byli Albert Einstein, Artur Balfour, Winston Churchill. Jego biblioteka zawiera tysiąc dwieście książek w sześciu językach, którymi swobodnie władał.

W 1934 Chaim Weizmann założył Instytut Naukowy w Rehovot. Dziś Weizmann Institute of Science plasuje się w pierwszej trójce topowych instytutów naukowych świata i specjalizuje się w biologii, chemii, fizyce, biochemii, matematyce i informatyce. Prowadzi projekty poświęcone wykorzystaniu energii słonecznej.

Dojeżdżamy tu drogą nr 1, która łączy Tel Awiw z Jerozolimą. Nasza wizyta w Instytucie ma bardzo specjalny i osobisty cel. Jedziemy, aby zobaczyć laboratorium biochemiczne, jedno z trzech takich na świecie, gdzie trwają badania nad grupami protein. Naukowcy starają się zrozumieć ich strukturę, dynamikę i zachowania. Ostatecznie ma to zastosowanie w rozwoju metod leczenia nowotworów.

To laboratorium zostało stworzone parę lat temu, dzięki funduszom podarowanym jako spadek przez wujka mojej mamy – Stacha Bierzwińskiego. Stach był przyjacielem Instytutu przez długie lata. Uważał naukę za jedną z najbardziej fascynujących twarzy ludzkości, która pozwala kreować przyszłość.

Taką wizję miał Chaim Weizmann, który utworzył Instytut w głębokim przekonaniu, że wiedza pozwoli nowemu państwu na rozwój i zajęcie istotnego miejsca w świecie. Dziś Izrael to jeden z najważniejszych producentów wiedzy.

W drodze powrotnej wyjeżdżamy tą samą drogą nr 1 i kierujemy się na południe w stronę Jerozolimy. Na pierwszym odcinku drogi za Tel Awiwem jedzie się po równinie, jednak już po kilkunastu minutach na horyzoncie zaczynają się zarysowywać wzgórza. Dalej jedziemy doliną otoczoną zielonymi wzgórzami. Dojeżdżając do Jerozolimy warto skręcić w prawo i pojechać przez Kerem. Ta malownicza droga wije się po zboczach gór. Jadąc, widać, jak położona jest Jerozolima: wśród niekończących się, spiętrzonych wzgórz, trudno dostępna, trudna do zdobycia. Perła w koronie wzgórz.

Jesteśmy w mieście. Ulice jak wstęgi okalają je. Kiedy wyjedziemy na południe, krajobraz natychmiast zmieni się w pustynię. Zielona kaskada wzgórz ustępuje miejsca masywnym górom Pustyni Judejskiej. Krajobraz staje się jednolity. Ziemie okrywa płaszcz brązowego, aksamitnego piachu. Dalej można jechać nad Morze Martwe i do Massady.

Prezent dla pioniera

Na bazarze w dzielnicy chrześcijańskiej uliczki są szersze niż w części arabskiej. Jest rano, nie ma nawet dziesiątej godziny. Nie wszystkie sklepy są otwarte. Jest wcześnie. Na uliczkach prawie pusto. Można spokojnie spacerować i oglądać. Rano ceny są zazwyczaj wyższe niż wieczorem, więc nie nastawiamy się na kupowanie. Zresztą na bazarze jest drożej niż w sklepach na mieście, nawet jeśli się targujesz. Kiedy tak chodzimy, nasz wzrok przyciągają starocie w jednym ze sklepów z antykami. Na szyldzie napis: „Syriac exhibition of Silver”. W wejściu wisi duży obraz Indianina, wschodnioeuropejski pejzaż, paryski Gavroche, i całe mnóstwo żelastwa.

W koszu przed wejściem leżą stare pocztówki przedstawiające świątynie Jerozolimy, ołtarze i obrazy z tych świątyń. To pocztówki z XIX wieku, które pielgrzymi wysyłali z Ziemi Świętej. Są na tyle wyblakłe, że trudno rozpoznać, co przedstawiają.

Obok kosza z pocztówkami stoi drugi kosz, a w nim przysłowiowe mydło i powidło. Wyciągam coś, co wygląda jak świecznik. Tak, to świecznik na dwie świece, który po środku ma sylwetkę kobiety zakrywającej twarz, udzielającej błogosławieństwa szabatowego. Pod sylwetką kobiety znajduje się napis po hebrajsku. Pokazuję świecznik Nili, która jest przewodniczką. Nili odczytuje napis: „Prezent  dla nowo przybyłego pioniera od Fundacji Hochstein”. To świecznik, jeden z wielu, którym fundacja Hochsteinów, założona przez filantropa Hochsteina, obdarowywała pionierów przybywających do Palestyny. Dzięki temu mieli oni świeczniki na szabat. Cieszę się ze znaleziska, bo to prawdziwa perełka!

Sprzedawca  chciał za świecznik 20 szekli. Nawet się nie targowaliśmy, bo to za darmo. Po prostu nie wiedział, co to było. Spytałam go o ten świecznik, ale on nie znał hebrajskiego i nie wiedział, jakie znaczenie on miał. Tłumaczył mi, że jest chrześcijaninem. Uśmiechnął się, kiedy mu powiedziałam historię tego świecznika. Na pożegnanie zaprosił mnie na swoją stronę internetową i wręczył wizytówkę: Johnny Ozgul, Silver Smith and Designer, Biblical Jewelry, jerusalem-christian-jewelry.com.

sukk i synagoga

Idziemy do starej Jerozolimy. Mury miasta mają czterysta, może pięćset lat i pochodzą z czasów otomańskich. Wchodzimy przez Bramę Jafy. Wejście zbudowano w formie wieży na planie kwadratu, tak że po przejściu przez pierwsze wrota trzeba od razu skręcić i przejść przez drugie wrota, aby wejść na ulice miasta. Przez taką bramę nie jest możliwe wjechać na rozpędzonych koniach i zmasakrować ludzi na ulicach. Trzeba zatrzymać konie i skręcić. To element obronny miasta. Inne cacko obronne można obejrzeć na północy kraju w Akko: podwójny mur obronny, pierwszy po krzyżowcach a drugi dobudowany przez sułtana Al-Jazzara. Napoleon nie dał rady podbić miasta, przebił się tylko przez pierwszy ale wtedy zobaczył drugi…

Wracając do Jerozolimy, najpierw zagłębiamy się w wąskie uliczki bazaru. Po obu stronach piętrzą się stragany. Najładniejsze są te w dzielnicy chrześcijańskiej. Trzeba patrzeć uważnie, aby zobaczyć coś więcej niż tylko sklepy. Między rozwieszonymi obrusami, chustami, jest wejście do monastyru, są małe drzwi do meczetu, jest fryzjer, mała knajpka, kantor Ali Baba. Ludzie nadal tu mieszkają, choć warunki życia są trudne. Nie można wjechać autem, ulice kluczą w górę i w dół, matki wnoszą po schodach wózki z małymi dziećmi, mali chłopcy sami dźwigają rowerki pod górę i po schodach, młodzi mężczyźni rozwożą towary na ciężkich drewnianych wózkach. Wokoło roznoszą się zapachy jedzenia i przypraw.

Ale ten tłok na ciasnych uliczkach można ominąć. Kobieta, która tu mieszka, wchodzi po schodkach, idziemy za nią i wchodzimy na dachy domów. Po dachach można obejść prawie całe stare miasto, podziwiając kopuły meczetów, wieże kościołów i otaczające Jerozolimę wzgórza. Widzimy złote kopuły cerkwi Marii Magdaleny, szarą kopułę meczetu Al Aksa, dzwonnice luterańskiego kościoła. Wiele religii ma tu swoje świątynie. W XIX wieku każde mocarstwo chciało mieć w Jerozolimie swoją świątynie. Za chwilę wyjdziemy z tego tygla i przejdziemy do dzielnicy żydowskiej.

Dzielnica żydowska została odbudowana dopiero po wojnie o niepodległość, czyli po 1967 roku. Największą synagogę „Hurva” odbudowano dopiero w zeszłym roku. Uliczki są tu spokojne, nie ma na nich bazaru. Z jednego zaułka wchodzimy do zgrupowania czterech synagog sefardyjskich. Pierwsza z nich – biała, skromna, delikatna, ujmująca. Jesteśmy w ślicznej synagodze.

I teraz Nili, która nas prowadzi, mówi, że właśnie tu, w tej synagodze, Jordańczycy, kiedy zdobyli Jerozolimę w 1948 roku, zebrali wszystkich Żydów z dzielnicy żydowskiej, starców i dzieci wywieźli poza mury miasta do nowej Jerozolimy, a mieszkańców w sile wieku wywieźli do Jordanii, gdzie byli więzieni ponad rok.

Myślę o polskich synagogach, podczas wojny, co się działo, kiedy spędzano do nich wszystkich Żydów, co się działo, kiedy sąsiedzi spędzili Żydów w stodole. Stoję wciąż po środku tej synagogi, nikogo nie ma dookoła, ale ja widzę, jakby było pełno ludzi.

młyn w Jerozolimie

Jesteśmy w Yemin Moshe. To pierwsze osiedle wybudowane poza murami starego miasta. Yemin Moshe jest usytuowane od strony Bramy Jafy z widokiem na Synaj. W 1860 roku filantrop Moses Montefiore wybudował tu nowe domy dla mieszkańców starego miasta, w którym panowały trudne warunki życia. Zgrupowanie pierwszych domów zostało nazwane Mishkenot Sha’ananim, a nazwa pochodzi od biblijnego „moi ludzie będą mieszkali w spokoju, …”.

Wybudowano tu też młyn, aby mieszkańcy mogli produkować mąkę i piec chleb. Dzięki temu mieli się uniezależnić od starego miasta. Ale w Jerozolimie nie ma wiatru, który mógłby poruszać skrzydłami wiatraka. Mąki nigdy nie zrobiono we młynie, ale pieczono tu chleb. Paradoksalnie, po wielu latach, młyn stal się symbolem Jerozolimy. Widnieje na wielu zdjęciach i pocztówkach.

Z początku nikt nie chciał przeprowadzić się poza mury miasta z obawy przed rabusiami. Pierwszym odważnym Montefiore musiał zapłacić za przeprowadzkę. Z początku ludzie wracali na noc w mury starej Jerozolimy. Z czasem jednak odważyli się zostawać poza jej murami na noc i rozbudowywać nowe miasto. Dziś osiedle jest odrestaurowane i ma charakter artystycznej bohemy. Jest miejscem artystów. Są tam stare domy z białego kamienia, wąskie uliczki skąpane w pięknej zieleni, kwiaty przytulone do domów i zwieszające się ponad schodami i uliczkami.

Idziemy z wizytą do Ruth i Eitana. Mieszkają w jednym z tych domów. Od czasu ich przeprowadzki wyremontowali i unowocześnili dom. Siedzimy na balkonie w cieniu kwiatów, otoczeni zielenią, z widokiem na wzgórze Syjon. To wzgórze zdobyte przez króla Dawida, na którym umieścił on Arkę Przymierza. Dla  naszych gospodarzy tam zaczyna się historia narodu. Rozmawiamy o początkach przemysłu tekstylnego między Kaliszem a Łodzią. I o historii rodzin. Ojciec Ejtana pochodził ze Szczecina, zajmował się drukarstwem.

Ruth opowiada jak jej ojciec uwielbiał przyjeżdżać do nich w gości, bo kiedy rano się budził, a miał za sobą lata tułaczki, wojen i ciągłego zaczynania życia od początku, cieszył go widok na Syjon … z małej łazienki przy jego sypialni.

dookoła Jerozolimy

To nasz pierwszy dzień w Jerozolimie. Zanim jutro wejdziemy do miasta, dziś objeżdżamy je dookoła, aby zrozumieć, jak jest położone. Jerozolima otoczona jest wzgórzami. Jesteśmy na południu w Gilo. Widzimy, jak od strony południowej do Jerozolimy prowadzi droga z Betlejem i Hebronu, Herodionu. Betlejem jest przylepione do wzgórza, a od Jerozolimy dzieli je droga ogrodzona wysokim betonowym murem. W niektórych miejscach mur jest zrobiony tylko z drutu. To granica miedzy Izraelem a Palestyną. Stąd, właśnie z Betlejem, 3 tysiące lat temu król Dawid przybył do Jerozolimy, zdobył ją i rozbudował. Tu podobno urodził się Jezus. Dziś jest to miasto muzułmańskie. Zamieszkane przez ponad 30 tysięcy ludzi. Mieszka tu też jedna z najstarszych na świecie wspólnot chrześcijańskich. Miasto pełni kluczową rolę dla palestyńskiego narodu i kultury.

Mur, który dziś dzieli Betlejem od Jerozolimy przecina wzgórze na pół, wije się jak potężny wąż. Zbudowany jest po dwóch stronach drogi, jako tunel ochronny dla samochodów jadących z Jerozolimy na południe kraju.

Z Gilo przesuwamy dalej na wschód do Harmon Ha’naciw, skąd rozciąga się piękny widok na Jerozolimę od strony południowej. Złota Kopuła na Skale dominuje nad miastem.

Jedziemy dalej na Mount Scopus  i Wzgórze Oliwne. Na Mount Scopus, które nota bene po wybuchu wojny w 1948 znalazło się jako enklawa żydowska pod ochroną ONZ, znajduje się Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie. Z tego miejsca można dosłownie wyjrzeć na ‘drugą stronę’, czyli poza miasto. Ku naszemu zaskoczeniu rozciąga się stąd widok na … piaszczyste wzgórza pustyni. To pustynia Judejska. Na horyzoncie Morze Martwe i góry po stronie Jordanii. W dole opuszczone osiedle nowych domów, które zbudowali Palestyńczycy. Kilka lat temu, wyprowadzili się ze starego miasta lecz szybko potem wrócili do Jerozolimy, zostawiając to nowe, teraz opuszczone osiedle. Przenieśli się z powrotem, aby mieć izraelski paszport, opiekę zdrowotną, inne przywileje obywatelskie. Nawet jeśli dla obywateli drugiej kategorii.

Dalej za tym opuszczonym osiedlem, widać 20-tysięczne osiedle żydowskie – kolejna osada. Na wzgórzu po prawej kilka namiotów Druzów, którzy nie mają stałego miejsca zamieszkania, i prowadzą koczowniczy tryb życia. A my nadal stoimy pod wysokim nowoczesnym budynkiem Uniwersytetu Hebrajskiego.

W końcu dojeżdżamy na Wzgórze Oliwne. Aby dojechać do tego miejsca przejeżdżamy przez osiedle arabskie. Teraz trwa ramadan. Uliczki są przystrojone kolorowymi żarówkami. Dookoła na ulicach bawią się chłopcy. Panuje gwar.

Widok ze Wzgórza Oliwnego zapiera dech w piersiach. Zdążyliśmy na zachód słońca. Kolory, światła, złota kopuła, złote a za chwilę czerwone niebo nad Jerozolimą. W dole cmentarz, gdzie wielu Żydów wykupuje sobie miejsce na własny grób, aby spoczywać jak najbliżej Złotej Bramy, którą kiedyś przyjdzie Mesjasz i wtedy zmartwychwstaną.

lot

Lecieliśmy w nocy. Na czarnym niebie widać tylko księżyc, pomarańczowy. Kiedy lądowaliśmy było jeszcze ciemno. Nocą Tel Awiw wygląda jak złota sieć pajęcza. Nad brzegiem widać oświetloną Jafę, jak złoty pierścień na styku morza i miasta.

Na lotnisku ma na nas czekać Jakov, taksówkarz, znajomy znajomych. Szybko się znajdujemy. Jakov nie mówi po angielsku. W jednym ręku trzyma papierosa, w drugą bierze naszą walizkę. Idziemy do auta. Biała Scoda Octavia mocno wysłużona. Brakuje kierunkowskazów, klimatyzacja nie działa, drzwi są wgniecione. Ruszamy do Jerozolimy. Lotnisko Ben Gurion jest położone pod Tel Awiwem, więc od razu wjeżdżamy na autostradę. Tereny wzdłuż drogi są najpierw płaskie, ale już za chwilę jedziemy wśród wzgórz.

Jerozolima leży na wzgórzach. Zaczyna się piękny wschód słońca. Najpierw wzdłuż drogi pojawia się fioletowy pas a potem różowy. Słońce podnosi się i niebo zmienia kolor na złoty. Minęło zaledwie pół godziny. Kiedy wjeżdżamy do Jerozolimy robi się jasno. Wschód słońca jest tu szybki, barwy zmieniają się z minuty na minutę. Tak szybko jak krajobrazy zmieniają się wzdłuż drogi. Podróż wynagradza nam zmęczenie po nocnym locie.